Wiecie, kim jest alimenciara? To kobieta, której głównym źródłem utrzymania są alimenty, zasiłek i 500 plus. Nie musi chodzić do pracy, bo kwoty gwarantujące jej życie na przyzwoitym poziomie zapewnia państwo i ojciec dziecka – często doprowadzany w ten sposób do bankructwa.
Na temat alimentów w Polsce w każdym kontekście pisze się źle, bo i wszystkie strony medalu ukazują jakiś problem społeczny. To, że ojcowie z premedytacją odmawiają płacenia określonych kwot miesięcznych na własne dziecko i traktują to jako powód do dumy, jest paskudne. Trzeba to otwarcie piętnować i zwalczać. Tak samo ma się sprawa z zasądzaniem przez sąd śmiesznie niskich kwot alimentów, na przykład 300 zł na dziecko, które w praktyce nie wystarczają nawet na opłacenie przedszkola i wyżywienia. Jest i sprawa Funduszu Alimentacyjnego, który przysługuje tylko kobietom, u których dochód na głowę nie przekracza 725 zł. Jeśli samodzielna mama nie „łapie się” na fundusz, prawdopodobnie nie przysługuje jej też zasiłek i 500 plus (chyba że ma więcej niż jedno dziecko). W efekcie musi pracować na więcej niż jeden etat, więc… nie przysługują jej wyżej wymienione udogodnienia.
No i są jeszcze alimenciary. Kobiety, które powinno się piętnować tak samo, jak mężczyzn uchylających się od płacenia na złość eks lub dlatego, że po prostu nie zależy im na własnych dzieciach. Alimenciary w dużej mierze przyczyniają się do tego, że polscy mężczyźni nie chcą łożyć na dziecko. Bo część z nich naprawdę nie ma takich pieniędzy, a reszta, choć ma, uczy się od nich, że płacić nie trzeba. I koło się zamyka.
Kim jest typowa alimenciara? To kobieta, która ma jedno lub więcej dzieci i nie pracuje. Niektóre z nich nigdy nie próbowały same na siebie zarabiać – wcześniej utrzymywał je partner, a one zajmowały się domem i dziećmi lub po prostu „leżały i pachniały”. Teraz, gdy doszło już do rozstania z żywicielem rodziny, postanowiły, że to nie zmieni im status quo. Nadal nie chcą szukać pracy, doszkalać się, inwestować we własny rozwój. Wolą siedzieć w domu, spędzając czas na oglądaniu seriali, wylewaniu jadu na eksów w internetowych dyskusjach i wychowywaniu dzieci (ale zwykle dopiero po ich powrocie z przedszkola, bo mało która opiekuje się nimi przez cały dzień). Skąd alimenciary mają środki na to, by żyć w taki sposób? To sprytne, przetestowane już przez wiele poprzedniczek połączenie różnych źródeł dochodu. Alimenciara otrzymuje zasiłek dla samotnych matek, 500 plus oraz alimenty. I to nie byle jakie! 600 – 800 zł, czyli średnia kwota świadczenia na jedno dziecko to dla nich śmiech na sali. Nie, alimenciary otrzymują 1000, 1500, 2000 zł. Nawet jeśli ojciec dziecka zarabia niewiele więcej. Liczą się tu jego możliwości zarobkowe, czyli to, ile by dostawał, gdyby znalazł pracę na miarę swoich umiejętności. Oczywiście w większości przypadków o osiągnięciu takich magicznych dochodów nie ma mowy, mimo chęci. Sformułowanie dotyczące możliwości zarobkowych wywodzi się jeszcze z czasów PRL-u, kiedy praca była obywatelom gwarantowana. Teraz, jak wiemy, nie zawsze jest z tym tak różowo. A alimenciary wymieniają się formularzami, tabelami kosztów utrzymania i sposobami na to, jak wycisnąć z „dawcy” (tak zwykle określają ojca dziecka) jak najwięcej.
Kto pada ofiarą alimenciary? Zwykle mężczyzna, który od obowiązku alimentacyjnego wcale nie chce się uchylać, do tego nie kręci też nosem na kontakty z dzieckiem. Czyli całkowite zaprzeczenie „alimendy” – typowego dłużnika alimentacyjnego. Po tej drugiej stronie barykady jest na przykład Tomasz, serwisant rowerowy. Całe życie zarabiał 2500 zł i taką też sumę zarabiał w chwili, gdy będąc w związku z byłą partnerką, utrzymywali się z jego pensji we trójkę. Już po rozwodzie sąd orzekł, że mimo iż zarobki Tomasza się nie zmieniły, to alimenty powinny wynieść 1800 zł, bo „ma możliwości” – jest mechanikiem, choć nigdy tego zawodu nie wykonywał.
Mało drastyczny przykład? No to jest jeszcze Adam, początkujący lekarz. Zarabiający obecnie 3800 zł brutto. Jego była partnerka wykazała, że dziecko kosztuje… 11 tysięcy złotych, w związku, z czym sąd zasądził mu 5500 alimentów (tak jak przypadk Tomasza, Adam też „ma możliwości”). Jakby tego było mało, sąd kazał mu też sprzedać mieszkanie na kredyt, by zabezpieczyć byt dziecka.
I jeszcze jeden przykład – Krzysztof. Ma zasądzone alimenty na dwoje dzieci na poziomie 8800 zł (wyliczone na podstawie dochodów z czasu, gdy razem z byłą partnerką mieli firmę). W najbliższym czasie ma się odbyć licytacja jego domu, bo dług urósł do 200 000, a mężczyzna stracił firmę i nie ma z czego płacić.
W Polsce przyjmuje się, że dziecko powinno żyć na takim samym poziomie, jak bogatszy z rodziców. Ma to oczywiście sens, ale w praktyce często oznacza, że na tym samym poziomie chce się znaleźć także były partner. A więc jeśli alimenty ma płacić bogatszy mężczyzna lub kobieta (bo pamiętajmy, że alimenciarami mogą być też panowie!), to osoba, pod której opieką znajduje się dziecko, często zawyża koszty utrzymania, by podnieść swoją jakość życia. Średnie i nikogo nierażące polskie alimenty to około 720 zł na dziecko. Według wyliczeń koszt utrzymania małoletniego waha się od 620 do 825 zł. W praktyce jest to wyższa kwota, bo obejmuje też czynsz, rachunki, szkołę, dojazdy, wyżywienie, zajęcia dodatkowe, wizyty lekarskie, farmaceutyki, ubrania, ale do pokrywania tych wydatków zobowiązany jest zarówno ojciec, jak i matka. Oznacza to, że przy alimentach na kwotę 700 zł drugi rodzic powinien wyłożyć kolejne 700. 1400 zł to już kwota, za którą bez większych problemów można utrzymać w Polsce dziecko, które nie cierpi na przewlekłe choroby, nie wymaga stałej specjalistycznej opieki i nie przyjmuje leków. Alimenciary nie poprzestają jednak na czymś takim. W tabelach, które zanoszą do sądu, zawierają takie wydatki, jak zajęcia dodatkowe z języka suahili, perfumy dla trzyletniej dziewczynki, lody na kwotę 5 zł każdego dnia. Koszty nie muszą być udokumentowane, a tylko „uprawdopodobnione”. W ten sposób kwota alimentów może poszybować w górę i postawić ojca pod ścianą. A jego byłą partnerkę „ustawić” na najbliższe naście lat, kiedy będzie mogła po prostu leżeć i pachnieć. Bo kto bogatemu zabroni?
Agnieszka Mazur-Puchała
http://kobieta.onet.pl/dziecko/male-dziecko/alimenciara-kobieta-ktora-zyje-z-alimentow-i-500-plus/xlyl03p